Profil użytkownika brac
Troszkę przypadkowe studium przypadku.
Sabatini na ekranie nie traci, dzięki Flynnowi, nic. Wielkie kino lat 30tych w najlepszym wydaniu. Tylko "My wicked, wicked ways" może zepsuć odbiór flynnowego Blooda.
Melodramat doskonały w tandecie, odtwarzacz dvd wręcz musi grać go jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze.
Bond bez Bonda ląduje na połce dla przeciętnych sensacji. Zmasakrowane dziedzictwo Flemminga i zapewne wielka smuta w niebieskim kinie Kałużyńskiego.
Cuaron o dojrzewaniu: niie tylko basenowa masturbacja.
Chrystus w hamburgerze.
Estetyczna uczta zalana testosteronem. Doskonały przykład na napompowaną pophistorię- czysta rozrywka w wydaniu najlepszym.
To nie Barry Lyndon. To nawet nie Targowisko Próżności.
Plastyka dziś zeszpecona przez zdjęcia profilowe na naszej-klasie. Ale, gdy pozbyć się wrazenia lenistwa twórców, wrazenia niezapomniane. Osobiście liczę, że SC położy grunt pod wielki renesans kinowego Chandlera.
Arriaga świetnie radzi sobie bez Inarritu, a Jones bez Forda.
Inarritu efektownie i gwiazdorsko dobija resztki nadziei, która ostała się po Detras del Dinero i Amores Perros.
Wbrew pozorom- efektowny i zabawny pretekst do niezbyt poważnych dyskusji o naturze czasu. Wkrótce zadżgany przez ohydną, fincherowską kontynuację.
Tryumfalny powrót klimatów rodem z Sabatiniego- bez Errola Flynna i Douglasa Fairbanksa, ale za to ze szkieletami i dredami. Wielkie zwycęstwo Disneya nad Polańskim.
Jak działa wyobraźnia Antonisza?